Już prawie pół wieku temu w rozmowie towarzyskiej nauczycieli matematyki spytałem nieśmiało o to, kto gra w szachy. Równie mało zdecydowanie padały odpowiedzi - „znam tylko ruchy, trochę gram ale słabo, już dawno nie grałem”. Jeden z kolegów jednak, nic nie mówiąc, opuścił nas, poszedł do świetlicy, wypożyczył szachy i za chwilę wrócił. Był to pan Zarkadas Kostas. Zapanował radosny nastrój, bo coś się zaczęło dziać. Wolne chwile, okienka czy nawet przerwy były dość często wykorzystywane do gry. Spotykali się tu najczęściej matematycy, niektórzy fizycy, a także naczelny dyrektor Bohdan Jakubowski. Wszyscy reprezentowaliśmy prawie ten sam poziom i dlatego gra była zawsze ciekawa. W tym samym czasie nasza młodzież też nie próżnowała. Gdy się weszło do świetlicy, to często można było zauważyć uczniów grających w szachy. Jeden z nich nawet należał do klubu i był wicemistrzem młodzieżowym Warszawy. Wtedy ktoś wpadł na pomysł, żeby rozegrać turniej szachowy „nauczyciele kontra młodzież”. I stało się. Młodzież wystawiła swoją drużynę, nauczyciele też i turniej się odbył. Nie-długo potem odszedł od nas na zawsze pan dyrektor Jakubowski i taki szachowy entuzjazm się już więcej nie powtórzył. Nie pamiętam już, kto i kogo pokonał, a kto był zwycięzcą, ale pamiętam do dziś atmosferę panującą przy tym wydarzeniu. To była taka prawdziwie sportowa rywalizacja. Zaś dzisiaj moim partnerem do gry w szachy jest najczęściej monitor komputera, a do rozmów jakaś komórka zamiast... człowieka.